Każda szyjąca amatorka w
pewnym momencie orientuje się, że ma tego wszystkiego nieco za dużo. Często kupujemy kilka dodatkowych metrów pod
wpływem impulsu, albo żeby dobić o okrągłej sumki (coby koszt przesyłki się
kalkulował), czasem, ponieważ w głowie pojawia się super projekt. Powodów jest
kilka, rezultat zazwyczaj jeden – pełne kartony materiałów, które
czekają na swój czas.
Druga zalegająca kategoria,
która przyprawia o znacznie większe wyżuty sumienia, to wszelkiego rodzaju
nieskończone lub nieudane projekty, z którymi nie wiadomo co począć dalej.
Niestety jestem posiadaczką takiego kartonu i totalnie nie mam pomysłu co z nim
zrobić.
Nie cierpię kolekcjonować.
Trzymam w ryzach swoją szafę, kolekcję butów i torebek, i staram się nie
przekraczać rozsądnych ram. Moich rozsądnych ram, które dla większości mogą być
trochę zbyt rygorystyczne. Nie kupuję książek, najczęściej decyduję
się na audiobooki. Omijam szerokim łukiem sieciówki, ponieważ nie chcę
kupować kompulsywnie. Pozbyłam się większości sztucznej biżuterii i nie
zamierzam kupować jej nigdy więcej. Na szczęście, wraz z doświadczeniem,
jakie daje szycie, coraz częściej widzę wszelkie niedoróbki i błędy
na sieciówkowych produktach, które skutecznie zniechęcają mnie do
zakupu.
Zasady, które skutecznie
wdrożyłam do swojej garderoby, postanowiłam również zaaplikować do zakupów
szyciowych. Ostatecznie, coraz częściej zasilają moją garderobę.
Postanowiłam więc nie kupować żadnych materiałów, dopóki nie pozbędę się co
najmniej połowy tego, co u mnie zalega. Mogę jedynie kupować nici (jeżeli
brakuje mi odpowiedniego koloru) oraz podszewki (z tej samej przyczyny).
Kierując się powyższym,
zaczęłam sukcesywnie przekopywać moje zasoby.
Ku mojemu
szczeremu zaskoczeniu okazało się, że jestem posiadaczką co najmniej
kilku metrów różnych odcieni różowych materiałów. Dr Freud klasnął w dłonie
– przecież ja w ogóle nie noszę różowego! Skąd i dlaczego ja to
wszystko mam...
Poza zalewem różu,
odnalazłam kilka metrów cienkiej wiskozowej dzianiny. Tak powstały dwie
basicowe bluzki z rękawem ¾ i dekoltem woda (którego z resztą niegdy w życiu
nie nosiłam). Ciemnoszara okazała się strzałem w 10-tkę i
jest w tej chwili najczęściej noszoną przeze mnie rzeczą, którą sama
uszyłam. Szyło się całkiem przyjemnie, wykrój jest dość łatwy (Burda 10/2014 #103). Trzeba jedynie
zrozumieć, co dzieje się przy ramionach.
Patrząc na moją
małą stertę - mam pomysł na dwa szare żakardy
i różową wełnę. Reszta pozostaje niezagospodarowana. Jestem więcej
niż otwarta na propozycje. Co uszyłybyście z pozostałych? Czy maciej swoje
sposoby na ograniczanie zalegających zasobów?
Etykiety: moje prace, szycie