Są takie elementy garderoby, do których moje
nastawienie jest dość sceptyczne. Spódnice, szczególnie te mini, sweterki
zapinane na guziki, buty na astronomicznej szpilce, poncha, no i kamizelki.
Kamizelka nie jest dla mnie niezależnym elementem
garderoby. Zawsze musi pojawiać się w towarzystwie, sama w sobie nie jakiegoś
szczególnego celu do spełnienia. Do niedawna nie miałam ani jednej w swojej szafie. Pamiętam, że w okolicach końcówki lat 90tych super modne były kamizelki, które krojem przypominały te męskie od garnituru (w wersji krótszej rzecz jasna, jak wszystko w latach 90tych). Byłam bardzo dumna z siebie, kiedy udało mi się wygrzebać taką w sh. Na szczęście nie mam jej już od dawna... W tym sezonie pojawiło się całe mnóstwo
kamizelek o kroju długiej marynarki, na które patrzę znacznie przychylniejszym
okiem. Kolejne światełko w tunelu zobaczyłam kiedy natknęłam na model #107
z Burdy 12/2015.
W dużej mierze moje zainteresowanie
wynika z uwielbienia tak długich płaszczy w kształcie jajka. Dodanie do
kamizelki rękawów i kołnierza skończyłoby się skonstruowaniem płaszcza doskonałego.
Niestety, tkaniny miałam ograniczoną ilość więc skończyło się na skróconej
wersji #107.
Nie jestem z niej przesadnie dumna - przy bliższym poznaniu widać pewną asymetrię w wykończeniu;) Nie mniej, stała się jedną z rzeczy, które noszę najchętniej. Tak to już jest z szyciem, że projekty, które w trakcie szycia stawiam pod znakiem zapytania, po drodze okazują się tymi, które noszę najczęściej.
Na zdjęciach główna bohaterka
pojawiła się w towarzystwie złotej nerki. Powstała w duchu uwalniania tkanin -
w poprzednim życiu była kompletnie nietrafioną, złotą spódnicą mini
z H&M. W tej wersji jest znacznie bardziej przydatna, noszona, ale też
doceniona - parokrotnie byłam pytana o jej pochodzenie. Z dumą odpowiadałam, że od Joanny Klimas:)
Etykiety: moje prace, szycie